poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział III

Rozdział dedykuję wszystkim śmieciom, którzy bawią się dziewczynami i Ewci-chan :)

Postanowiłam odpuść sobie akapity, są niewygodne. Przepraszam za zniknięcie. Wstyd, jestem nieudacznikiem. Zostanę hydraulikiem, tak mówi tata. Wybaczcie mi, moi Drodzy. Miłych ferii, Yoł :*
________________________________________________________________________________________

- Nie mogłam tego zrobić nie mogłam zabić rozumiesz to! To nie moje miejsce, ja po prostu tu nie pasuje! Właściwie to ja nigdzie nie pasuje! -
- Wiesz co... -
Stał blisko niej i patrzył w jej duże oczy i zmarszczone ze zdenerwowania brwi. Oddychała ciężko, bo w jej żyłach płynęła gorzka adrenalina.
- Wracaj do domu. -
Tyle że ona nie miała domu.
Chwila ciszy.
- Dobra już mnie tu nie ma! -
Odwróciła się z impetem i wyszła z bramy. Gdy tylko wiedziała, że zniknęła z oczu Sasuke zaczęła biec przed siebie. Ocierała łzy płynące po policzku, mieszały się z deszczem. Znowu lało.

***

- Co jest szefuniu?- powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Naruto siedzący przy mahoniowym biurku swojego podwładnego.
- Zamknij ryj. -
- Ojoj coś taki nie w humorze. No Sasuke! A, rozumiem, dała ci kosza... Wiedziałem, że to się tak skończy, to przez ten twój... hmmm... chłód. Wiesz na początku to jest dobre, laski niby na to lecą - brunet kręcił się po pomieszczeniu przestawiając jakieś papiery, jego mina robiła się coraz groźniejsza - ale potem, jak nie dasz im tej czułości to dają ci z liścia i lądujesz na balkonie.    Wiesz co Sasuś mógłbyś się czasem uśmiechnąć albo coś...- mówił tak i mówił, kiedy nagle jego wypowiedź przerwał świst strzału. Kula przeleciała obok blond czupryny Naruto i wbiła się w deski boażerii.
- Ej no stary! To to, nie to. Strzelasz we mnie? -
Spojrzał się na niego znacząco.
- Wyjdź. -
- Ale Sasuś ja chciałem... -
-WYPIERDALAJ STĄD DO JASNEJ KURWY, BO CI ZARAZ ROZPIERDOLE TEN TWÓJ ZASRANY RYJ! -
*kdysh, kdysh, kdysh* albo *bang, bang, bang*, jak kto woli.
Krzyczał oddając strzały w stronę zatrzaskiwanych przez uciekającego blondyna drzwi.
- Fucking shit! - mamrotał pod nosem.

***

Już przestała płakać. Nie myślała teraz o niczym. Szła aleją Wall. Ulewa była w gruncie rzeczy przyjemna. Chłodziła jej rozpaloną gorączką skórę. Przeziębienie. Nie, nie teraz, kiedy czekała ją ulica... A może by wrócić, do domu? Do matki? Do sióstr? Do braciszka. Tak. Ale zaraz, chwila, ma w kieszeni z dziesięć patyków.
- Idę na zakupy - powiedziała do siebie.
Najpierw supermarket i w chuj jedzenia. Pewnie głodują już jakiś czas. Może po jej odejściu, kiedy nie zajmowała się już wszystkim odczuli jej brak? Marzenie, ale ono pozwalało jej oddychać. Coś zrozumieli?
A tym czasem uciekając od upijających mózg myśli spójrzmy na kolorowe półki. "Stać mnie na wszystko w tym sklepie." Kupiła ze trzy tony jedzenia, pieniądze matka by przepiła. Wybierała konserwy, wędliny, owoce i słodycze. Teraz stała przed kasą i żuła dawno już zatęchłą gumę. Wygrzebała ją z kieszeni. Obrzydliwe, ale była głodna. Niewiadomym wzrokiem patrzyła na ladę. Batoniki, jednorazowe maszynki do golenia, prezerwatywy. Aż jej się przypomniało, że kiedyś jej nawykiem była kradzież. Właśnie, gdy była przy kasie, zwijała wszystko. Wtedy nikt na nią nie patrzył. Wszyscy byli zajęci liczeniem chajsu. Wzięła paczkę gum, odruchowo. Zapłaciła i wywiozła dwa wózki jedzenia. Kurwa, jak ona to zabierze do domu? Stała na sklepowym parkingu, blisko wyjazdu. Pomachała na jeden z samochodów.
- Słucham panią? - powiedział facet wychylający głowę przez odsuniętą szybę. Miał w ustach peta, a wnętrze samochodu kłębiło się od dymu.
- Zabierze mnie pan? - skinęła głową na dwa, po szczyt wypełnione wózki sklepowe.
- Daleko? -
- Coś w Manhatan.-
- Wsiadaj mała, tu, z przodu, a ten "drobiazg" to do tyłu. -
Drzwi od samochodu stuknęły zamkiem. Sprzączka od pasa też przypięta.
- Ma pan papierosa? -
Nie odpowiedział. Podał jej paczkę Viceroy'i. Przejechali przez Empire bez problemu.
- Widzę, że dzień nie ciekawy. U mnie też średnio. Żona mi wczoraj zeszła. -
- Mówi to pan tak po prostu. -
- To moja szósta żona. -
- OK. -
- Jakbyś potrzebowała podwózki to dzwoń - wręczył jej wizytówkę.
Odjechał dalej. Spojrzał w lewo. Coś leżało na siedzeniu. 200 dolców. Spoko.
- Przyda się - wziął bucha i odjechał na pełnym gazie.

***

Weszła po schodach. A to wszystko zostawiła na ulicy. Niestety, sama nie da rady. Nie pukała, wiedziała, że drzwi będą otwarte. Jeden duży pokój i niesamowity burdel. Na końcu jej matka pijana w pień z ciotką, bzykały się z jakimiś gachami. Eva siedziała przed kompem. A Jimmy - patrzył na to wszystko. Ominęła matkę i puknęła siostrę w plecy.
- Chodź pomożesz - przekrzyczała muzykę. Jej siostra bez słowa odłożyła słuchawki i wstała od stołu. Schodziły i wchodziły ze trzy razy. Wniosły wszystko.
- Skąd masz kasę? - Paliły razem na klatce, taki zwyczaj - jedyne co je łączyło oprócz gówna, w którym siedziały po kolana.
- Dostałam. -
- Dostaniesz więcej? Dasz mi na sukienkę, Chet mnie zaprosił. -
- Nie, ale kupie ci sukienkę. Długo już tak jest? -
- Że jak? Że w domu? Odkąd cię nie ma. -
- Aha - wróciły na górę. Sakura wzięła brata na ręce. Wzięła jego znoszoną kurteczkę i wyszli.
Najpierw zabrała go do KFC, potem do kosmetyczki. Oczywiście ona siedziała na fotelu zabiegowym, a ekspedientki zabawiały małego. Wstydziła się, bo śmierdziała potem. Teraz SPA. Zostawi brata w tym takim kącie dla dzieci, chuj wie jak to się nazywa. Już po wszystkim. Jest czysta. "Zabieram go i idziemy do Smyka. " Nie kupiła zabawek, które matka mogłaby sprzedać. Teraz poszła z nim do tych babskich sklepów, z butami, bielizną, z jeansami marki La Costa. Dała ekspedientce resztę kasy, której nie wydała, zostawiła sobie tylko "parę groszy" tak w razie czego.

***

Ubrana od stóp do głów, z obwieszonymi rękami i braciszkiem, szła dumna i wyprostowana. Wyglądali jak z dobrego domu, ale ich oczy mówiły co innego. Zapatrzyła się na młodych ludzi siedzących w kawiarni, byli tacy beztroscy. Tak bardzo im zazdrościła. Nagle mały zniknął jej z oczu. W panice zaczęła biegać po całym centrum handlowym. Nagle zauważyła go przy boku blondwłosej dziewczyny. Podbiegła czym prędzej.
- Oh Jim, nigdy więcej tego nie rób! Przepraszam cię bardzo za niego, taki już jest z natury - znów się wstydziła.
- Oj, nic się przecież nie stało, jest taki uroczy. -
- Zjećmy z miją panią jody! Prosiem ! -
- Mówi się proszę, Jim. -
- Jesteś tu tylko z nim? -
- Tak. -
- Ja właśnie idę spotkać się z przyjaciółmi ze szkoły. Chodź też. -
- No, bo ja właściwie... to... bo... -
- Ah, nie zrzędź! - Krzyknęła ciągnąc ją za rękę.

***

- Cześć wszystkim! A to jest ... -
- Sakura - szepnęła jej do ucha.
- Sakura! Poznałam ją dopiero co, ale jest przemiła! A patrzcie jakiego ma braciszka! -
- No to Sakura mówisz, że jesz z nami? - powiedział uśmiechnięty brunet. Jaka teraz była szczęśliwa, tego słowa nie opiszą. Pierwszy raz w życiu czuła tą normalność. Przysłuchiwała się ich ploteczkom i małym kłótniom. Sama od czasu do czasu się śmiała, sącząc shake'a. Nie miała odwagi się odezwać. W końcu, kiedy zaczęli zadawać pytania trochę się otworzyła. Mimo wszytko musiała kłamać, na szczęście Jimmy też to umiał.
- No to mówisz, że jesteś stąd? To świetnie! Zostawiaj swój numer i widzimy się niebawem. -
Zostawiła im numer, jak dobrze, że zdążyła kupić telefon! I pożegnali się z grupką nastolatków.
- To gdzie mieszkasz? - spytała Ino, bo tak właśnie nazywała się blondynka.
- Na TimeSquare. -
- Wow, no to ładnie. Odprowadzę cię. -
- Nie nie trzeba... - o fuck, nie tylko nie to.
- Ależ trzeba! -

***

Stały pod klatką apartamentowca. Sakura wygrzebała z nowej torebki jakieś stare klucze, które przy zakupach znalazła w którejś z kieszeni, chyba od jej komórki.
- No to do zobaczenia! -
- Do zobaczenia! -
Jakie różowowłosa miała szczęście, że właśnie gdy miała wkładać w zamek niepasujący kluczyk, z bloku wyszedł jakiś facet.
- Dzień dobry! - Krzyknęła zachęcająco do nieznajomego. Nie mogła przecież dać po sobie poznać, że to wcale nie jej sąsiad, i że w gruncie rzeczy go nie zna.
- Dzień dobry - odpowiedział zdawkowo, chyba się spieszył. O jak dobrze! Jednak to chyba trochę za dużo "szczęścia" jak na jeden dzień. Postała chwilę w klatce, a gdy upewniła się, że Ino dawno już zniknęła w natłoku samochodów i pieszych, wybiegła z budynku. Uśmiech nie schodził z jej ust przez całą drogę do domu, a mały opowiadał w kółko o przeżyciach z tego dnia. Byli tuż przed drzwiami, a po ich drugiej stronie impreza już się skończyła. Wszyscy albo wyszli pić dalej, albo leżą zaćpani. Sakura uklęknęła przed chłopcem, przeczesała jego włoski i poprawiła kołnierzyk nowej bluzy. Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Tylko ani słowa mamie. -
- A co jak... - był mądry jak na swój wiek.
- Jeśli o cokolwiek spyta, to powiedz, że spotkałam bardzo dobrego człowieka, który dużo mi płaci, i że dlatego mnie nie ma. Jeśli spyta za co, to powiedz, że za usługi, OK? - nie musiała powtarzać, wiedziała, że zapamięta każde słowo. Był smutny mimo pięknego dnia i prezentów. Przytuliła go mocno jeszcze raz.
- No, idź już. - Popchnęła go zachęcająco wgłąb domu. Drzwi się zamknęły. Dziewczyna wyszła czym prędzej z kamienicy.

***

- Gdzie byłeś z ES?- tak Eva mówiła na Sakurę - Było fajnie?- dobrze, że była w domu. Jim nie był chociaż sam, jak często bywało.
- To dja ciebie - wręczył jej dość dużą torbę. W środku była piękna i co ważniejsze droga suknia, buty i pasująca torebka. Z oczu nastolatki płynęły łzy.
- Dlaczego nie wraca? - chłopiec nie odpowiedział.
- Musimy ją kryć - powiedział zaskakująco poprawnie jak na niego.
- Wiem Jim.-

***

Siedziała na ławce. Było jej ciepło, była najedzona i spokojna o Jima, jak na razie... "Co teraz zrobię? Co dalej... Co dalej do cholery. Nie wrócę do domu, na pewno nie. Nie mam już kasy. I tak nie miałabym na co wydać, a na mieszkanie i tak byłoby za mało. Nie znajdę pracy, nie mam wykształcenia. Dziwką nie zostanę, nie. Skończy mi się kasa, i co dalej? Co z mamą, z Evą, Mari miała wyjechać i chyba już jej nie ma. CO DO DUPY Z NIEWINNYM JIMMYM?! Jedyna moja szansa... shit zmarnowałam ją! Ale nie, nie wolno mi zabijać ludzi. Nigdy. Ale, ale chcę wrócić! Do Hinaty, Naruto.... Saska. Nie ten zimny typ nie pozwoli mi wrócić. Ten nie z tych. Co zrobić? Mam wprawdzie klucze od komórki, są tam jakieś stare rzeczy i węgiel. Przydałby się piec kaflowy, bo zimno jak psia dupa. Ale przecież się zaczadze! Nie to nie tak. Pójdę tam ogarnę to trochę, a jutro, jutro - a co jutro? Nie to też nie tak. Myśl, myśl idiotko! A może by spróbować wrócić. Jak? Jak? Sai! Wiem gdzie ma magazyn. Heroina i koka. Zawinę! Nikt mnie nie posądzi, a w życiu. Po za tym on ma dużo wrogów. Umówię się z Saskiem. Albo nie z Naruto! On na stówę  go przekona. Żebym wróciła. Będę mieć dom o jakim marzyłam. No właściwie to nie o takim, ale na lepszy mnie nie stać. Nie to życie. Będę żyła inaczej niż chciałam, ale lepiej! Znaczy gorzej, ale jednak lepiej! Lepsze jutro. Sakura skończ myśleć... Jestem idiotką myślę do siebie. " Wstała i poszła do komórki. Uprzątnęła w niej trochę i położyła się na dziurawym tapczanie. Przykryła się kocem, zamknęła piekące ze zmęczenia oczy i odpłynęła z nadzieją jak każdy - na lepsze jutro.


czwartek, 17 października 2013

Rozdział II

Niniejszym poniższy rozdział dedykuję Onee-san i Ewci-chan, za ich osobowość i świetne blogowanie. :*
_______________________________________________________________________________

        Sasuke szedł nieco przed różowowłosą, jakoś dziwnie trzymał dystans. W sumie jak to już Sasuke, prawda? Otwierał po kolei drzwi i zaglądał do pomieszczeń. W końcu stanął między futrynami jednych z nich. Za ta minę można by oddać wszystko. Sakura nie wiedziała co się dzieje, więc podeszła do bruneta, stanęła za jego plecami, położyła dłoń na ramieniu  i wspięła się na palcach, by móc zobaczyć na co tak właściwie patrzy. Duży pokój w ciemnych kolorach. Mniej więcej na środku stało ogromne łóżko. W całym pokoju niewyobrażalny burdel. No i jeszcze nie zapomnę dodać, że na łóżku... no... ktoś się świetnie bawił. 

- Chodź do swojego liska! - WTF!? Liska? Serio? LISKA?! Ehhh ten Naruto... widać, że dziewczyna miała przesrane. Jęczała i śmiała się na przemian, jakby zaraz miała wyzionąć ducha. Chyba się jeszcze nie skapnęli. 
- E, "lisku"!!! Może byś przerwał kopulacje i ruszył dupsko zasalutować szefowi kurwa!? - mina blondyna również była bezcenna. Zaraz zaczął zasłaniać swoim ciałem ciemnowłosą dziewczynę "siedzącą" obok niego. Była mocno zarumieniona. Teraz to się musiała czuć... jaka wtopa. Sakura zakryła usta ręką by powstrzymać śmiech. Zachichotała cicho i słodko schowała się za plecami Sasuke wciąż trzymając dłoń na jego barku. Zdziwił się nieco, ale nie przeszkadzało mu to, właściwie czuł się nawet fajnie, bo wiedział, że ona mu ufa. To dziwne... mało osób ufało mu od pierwszego dnia poznania. Brunet złapał się ręką za głowę, kiedy Naruto stanął przed nim i salutował mu całkiem nagi. Hinata na szczęście już zdążyła uciec do łazienki inaczej spotkałaby się z ironicznym spojrzeniem Sasuke. Mój Boże... i pomyśleć, że Sakura miała tu zostać, jeszcze gorszą wiadomość usłyszała po paru sekundach.
- No jak ci tam, Sakura - to twój pokój. - 
- CO!? Ja mam mieć pokój z TĄ parą? - pokazała na Naruto palcem.
- Tu mieszka tylko Hinata. Zaprzyjaźnijcie się czy jakoś tak - powiedział, po czym machnął ręką. - Ja idę do siebie. Naruto, chodź ze mną proszę. - 

- O nie.... teraz to będę miał kłopoty. Bywaj - pożegnał ją uśmiechem.
Sakura weszła do środka i rozejrzała się trochę. Nie miała ze sobą żadnej torby, ciuchów, nic. W jednym z kątów stało łózko. Nie było jakieś specjalne, ani piękne, ale miało pierwszą podstawową zaletę - było. Położyła się na plecach, zarzuciła ręce na ścianę i przyglądała się sufitowi. Był niski i biały. Coś wymarzonego dla jej wyobraźni. Przymknęła oczy i zaczęła błądzić po najdalszych ścieżkach swojego umysłu, aż w końcu usnęła.
Obudziła się przykryta kołdrą, wtulona w miękką, białą poduszkę. Przy stoliku na przeciwległym końcu pokoju siedziała Hinata przeładowująca broń. Była już ubrana, a włosy związała w dłuuuugaśny kucyk. Była bardzo ładna i uśmiechnięta. Sakura podniosła się na jednym łokciu. Pomieszczenie było już czyściutkie, a po tamtej scenie nie było już śladu.
- Wreszcie się obudziłaś. Śpisz i śpisz.  Przepraszam za to co widziałaś, przy Naruto zawsze jestem rozkojarzona, nawet nie słyszałam kiedy weszliście. -
- Jesteście ze sobą? - 
- Kocham Naruto, tyle mi wystarczy. - 
- A więc to tak. Powiedz mi co mam teraz zrobić, bo ja nie wiem. - 
- Ja też nie. Zapytaj szefa. - 
- Czyli Sasuke? - 
- Tak własnie jego - odpowiedziała spokojnie kończąc robotę i chowając spluwy w spodnie i pod kurtkę. - Ja już idę, do zobaczenia, współlokatorko! - Znów się uśmiechnęła i wyszła zatrzaskując za sobą drzwi.
"No to idę." 
                                                                  ***
- Dołączysz do Naruto i ani słowa więcej! - 
Kłóciła się z nim zawzięcie. Jako jedna z nielicznych się odważyła. Miała jechać na jakąś wymianę. Handel bronią ostatnio kwitł. Kiedy poszła po Naruto gadał coś, że to jakaś szycha i że zabiera nam klientów. Dostała swój pierwszy pistolet. Wsiedli w opancerzony karawan i odjechali na pełnym gazie. Zawijali zakrętami przez brudne Nowojorskie ulice. Było już ciemno, w końcu to jesień na wybrzeżu. Znaleźli się przy starej elektrowni, na podjeździe. 
- No to teraz czekamy. Nie stresuj się, będzie dobrze. Poza tym Sasuś, sorry szef - bo zabronił mówić po imieniu, a już tym bardziej Sasuś - mówił, że jesteś w tym obcykana. - Zaciągnął ręczny i przeciągnął się ziewając. To musiała być dla niego rutyna. Czy miała się też nią stać także dla Sakury? Kto wie. Nagle z przeciwnej strony nadjechał czarny Sebring, oczywiście z piskiem opon. Zatrzymał się jakieś 20 metrów od samochodu w której siedzieli Naruto, różowowłosa i Kiba. Jeden z oprychów Saska, inaczej parób od obstawki. No tak, przecież sama Sakura też pełniła role tego paroba... No nic. Z samochodu najpierw wysiadło czterech zaćpanych zakapiorów  w garniturkach spod igły. Jeden podszedł do prawych tylnich drzwi i otworzył je na oścież niczym szofer. Najpierw jedna noga. Na stopach miał lakierki, to rzuciło się w oczy już w pierwszej sekundzie. Zaraz za tym ukazał się kłębiący dym cygara i przylizany łeb niejakiego Hiruzena Sarutobi. Ksywka tej tłustej świni - Trzeci, która od jakiegoś czasu jest królem tego gnoju była już dawno przez wszystkich znana i znienawidzona. Naruto stanął na przeciw niego dzieliło ich 10, może 12 metrów. Parę kroków za nim, niedaleko samochodu ustawili się Kiba i Sakura z towarem pod nogami. Piękne karabiny... i pomyśleć, że mieli je oddać tym szmatom bez honoru. 
- Masz tyle ile chciał Sasuke? -
- Co jest Uzumaki, przestałeś mi ufać? Przyjacielu, nawet się nie przywitasz, z twoim ukochanym przełożonym? - Kurwa. Jeden z tamtych śmieci ma broń. Sakura położyła ukradkiem dłoń na rączce pistoletu. Obserwowała uważnie każdy ich ruch.
- Będzie strzelał! - Krzykneła i sama nacisnęła na spust wyciągając spluwę ze świstem. 
- Shimata! - Naruto padł na ziemię i również oddał strzał. Padło ich jeszcze kilka.
- Kropnęłaś ich Sakura! Kropnęłas ich kurwa, haha! - śmiał się blondyn otrzepując ubranie. - Dobra spadamy stąd zanim psy się zjawią. W końcu było głośno. - 
- Uratowałaś nam dupe Sakura, a szef ma z tego podwójną korzyść - Kiba cieszył się jak dziecko z lizaka. A przecież przed chwilą zginęły trzy osoby. Zabrali jeszcze tego "szejka", bo nadal oddychał, zabrali chajs, broń i odjechali. 

                Sakurze trzęsły się ręce. To było okropne. Nie dość że parę godzin temu zabiła co najmniej jedną osobę, to teraz musiała to zrobić znowu, na dodatek z pełną świadomością. Po tym jak Sasuke dowiedział się o zajściu zarządził Hiruzenowi trochę tortur, aby wydusić informacje o następnej wymianie i śmierć. Gdyby nie to już by byli w grobie. Jednak ten sukinsyn miał znajomości. Mimo, że uratowała im dupe i dała zarobić dwukrotnie, to jednak przez nią mogliby zostać albo nakryci, albo doszczętnie zrujnowani. A w kolejną wojnę nie zamierzali się mieszać... same problemy. W ogóle wojny to zła rzecz. Wojna przynosi tylko straty, głupi są Ci którzy chcą ponieść z niej korzyść, bo owe nie istnieją. A przecież lepiej nie wierzyć w coś co nie istnieje, co nie? Sakura miała strzelić mu w łeb. Oczywiście przed tym zajęła się nim Hinata i jej kuzyn Neji - specjaliści od wyciągania informacji. Po tym jak miał zmiażdżone genitalia, zrobioną lewatywę i dyndał związany łańcuchem głową w dół miała go zabić? Coś jej nie pozwalało. Nie Sakura proszę cię nie stchórz! Zalana łzami wybiegła rzucając broń na ziemię. Sasuke westchnął pod nosem. Naruto i Hinata wymienili spojrzenia. Brunet bez wahania dokończył "robotę" za różowowłosą i dał  polecenie posprzątania tego gówna. Oczywiście robili to jeszcze niżsi rangą niż Kiba...

- Tak myślałem  - powiedział pod nosem Uchiha opuszczając dużą halę.

Piękna, zielonooka dziewczyna stała pod drzewem i gorzko płakała. Nie wiedziała co się dzieje. Tęskniła za mamą, siostrami i bratem... Nagle poczuła że ktoś przed nią stoi. Był to brunet o smutnej minie.

- Czyli jednak nie zostaniesz na dłużej - wyszeptał zrezygnowany.

_______________________________________________________________________

Od auorki
Witam znowu! Cieszę się, że mogłam napisać. Może trochę nudno, ale jeszcze będzie lepiej, zobaczycie! Dziękuję za komentarze i zapraszam do obserwowania. Pozdrawiam Was i powodzenia z nauką, bo wiem jak teraz ciężko.
YOŁ :**

czwartek, 10 października 2013

Informacja

Ogłaszam wszem i wobec, że we wtorek ukaże się nowy rozdział! Chciałam także najmocniej przeprosić, za brak aktywności. Chyba każdy wie jaki jest rok szkolny, a zwłaszcza trzecia klasa... Nie mam czasu spać. Na cztery dni muszę zupełnie zniknąć z tego świata, więc we wtorek się zrehabilituję! Pozdrawiam Was, o i najlepszego Ewcia i Uzumaki!

sobota, 21 września 2013

Rozdział I

            Reszta drogi minęła im w ciszy. Sakura czasami co nieco zagadywała lub o coś podpytywała, ale nachmurzony brunet nie wiele mówił. Z reszta czego się dziwić, tacy ludzie nie obdarzają zaufaniem byle kogo spotkanego na dworcu o 3 nad ranem. Powoli zbliżali się do celu. Kiedy stanęli przed niemalże opuszczoną kamienicą w złym stanie, w bardzo ciasnej uliczce, gdzie nad głowami rozciągały się sznurki, na których mieszkańcy desperacko próbowali upchnąć pranie. Sasuke poinstruował dziewczynę gdzie i którędy ma wejść, zejść i przejść. No i byli już na miejscu. Co za nora. W piwnicach. Zimno, ciemno, wilgotno, a na dodatek wszędzie pełno szczurzych kup! Aż jej się rzygać chciało, nie chwila - w jej domu było podobnie... Weszli do mniejszego pokoju, na końcu którego znajdowały się dość duże, wahadłowe drzwi. Przeszli przez nie. Po drugiej stronie panował tłok i zaduch. Całe pomieszczenie było ukryte w skłębiającym się dymie tytoniowym, lub jeszcze jakimś innym dymie, słychać było też gwar mężczyzn grających w pokera, albo bynajmniej w karty. Śmiali się, wyzywali, krzyczeli, wydurniali i po prostu rozmawiali. Na okrągłym i dość szerokim  stoliku, przy którym siedzieli, stało mnóstwo pustych i półpełnych butelek po przeróżnego rodzaju trunkach. Gdy podeszli do owego stolika drodzy "biesiadnicy" umilkli. Spoglądali to na Sasuke, to na stojącą pod jego lewym ramieniem i podtrzymującą, żeby czasami znowu nie upadł, zdezorientowaną, młodą i piękną dziewczynę. Niektórzy z nich od razy rzucili się brunetowi na pomoc wyrywając go z wątłych ramion Sakury.
- CO SIĘ STAŁO SZEFIE!? - przekrzykiwali siebie nawzajem.
- Nic takiego - odpowiedział w końcu sucho, czym uciszył publikę. W czasie gdy jeden przez drugiego wołał żeby sprowadzili jakąś tam laskę co ma opatrzyć Sasuke, różowa stała tam i patrzyła się w jeden wybrany punkt na ścianie. Wszyscy o niej zapomnieli, wróć, po prostu nikt od samego początku nie zwracał na nią uwagi, a teraz to już tym bardziej. Po paru jękach i stękach bruneta zjawiła się w końcu jakaś dziewczyna w obcisłych dżinsach i skórzanej kurtce. Miała długie, czarne i proste włosy związane w wysoki kucyk sięgający do pasa. Nazywali ją "słoneczko", ale gdzieś wśród głosów padło też imię Hinata. Razem z nią i jakimś jeszcze chłopakiem wyszli z pokoju. Wtedy w końcu, jak to zwykle w życiu bywa, ich uwaga zwróciła się ku Sakurze. Na jej nieszczęście zresztą. Paru obleśnych zakapiorów, każdy z nabitą i gotową do użycia spluwy, co można było wywnioskować z samego ich wyglądu, podeszło do dziewczyny na dość niewielką odległość. Zaczęli dotykać jej włosów i nóg. Mówili coś do niej, na zmianę okazując swoje pożądanie lub niechęć w stosunku do niej. Śmierdziało od nich alkoholem. "Co za banda obrzydliwych śmieci!" - myślała rozpaczliwie, ale za bardzo chciało jej się wymiotować by móc to powiedzieć na głos. Po za tym miała za mało siły by się bronić, a na dodatek była tam sama. "Zgwałcą mnie. Na pewno. " Najczarniejsze myśli i scenariusze biegały jej po głowie, nawet już nie słyszała wymawianych przez nich słów - tu mając na myśli obelg, wyzwisk i najtańszych skurwysyńskich komplementów na świecie.
- Zabieraj te obleśne łapska śmieciu! - powiedziała z wykrzywionymi ustami.
- No już maleńka dawaj mi swoje majteczki! - jeden z nich podszedł za blisko. Sakura wymierzyła mu siarczysty policzek. Facet wkurwił się ostro, z cisnął jej nadgarstki i zaczął szarpać.
- Tak się chcesz bawić suko!? - W tym momencie przez osoby zgromadzone wkoło sakury zaczął się ktoś przepychać, nim zauważyli kto to mieli już ostro przesrane. Był to Sasuke bez koszulki z obandażowanym brzuchem. Gdy spostrzegł już co się dzieję natychmiast podniósł na nich głos. Nie no, po prostu zaczął drzeć ryj.
- Co wy kurwa robicie! Puścić ją natychmiast śmiecie. -
- A co, ta dziwka to twoja lalunia na dzisiaj szefuniu? - brunet tylko zwierzył go wzrokiem.
- Wara od niej, jeśli którykolwiek z was ją tknie to... - w tym czasie już targał jakiegoś fagasa za kołnierz, kiedy nagle ktoś mu przerwał.
- Spokojnie, nic jej nie zrobią - odezwał się spokojnie blondyn kładąc rękę na jego ramieniu.
- Zostaw mnie - rzucił sucho odpychając jego rękę. Wkurwił się. Okazali mu brak szacunku. - Jak mówię, to ma być cisza - wycedził przez zęby, pociągnął za ramię Sakurę i opuścił wraz z nią pomieszczenie.
- No właśnie, nic nie warte paroby! - wtórował blondyn.
Kiedy już znaleźli się w bramie wyjściowej, Sasuke się zatrzymał. Padał deszcz. Jak to jesienią było zimno i mokro, aż nie chciało się wychodzić na ulicę.
- Dzięki, możesz już spadać... - Co, ale? Jak? Przecież, bo? Ehhh, to nie ma sensu. Jak on mógł tak po prostu do niej tak powiedzieć? Ja się pytam jak?! Co za shit. Sakura spuściła głowę i nawet nic się już nie odezwała. Zasunęła kurtkę i założyła kaptur na głowę. Spojrzała jeszcze raz w niebo, ah ta pogoda... Znów jej wzrok sięgnął własnych butów, były okropne co jeszcze bardziej ją dobiło. Powolnym krokiem wyszła z bramy. Była parę metrów od niego. Oparł się o ścianę i wgapiał się w jej oddalającą się sylwetkę. Odprowadził by ją do końca dzielnicy, bo o tej porze było tam niebezpiecznie, jeszcze nawet nie świtało, ale nie miał koszulki na sobie i jeszcze ta rana... Spojrzał na chwilę w górę, chyba się nad czymś zastanawiał.
- Ej, a właściwie to dokąd idziesz? - wypalił nagle półkrzykiem.
- Ja? - odwróciła się lekko zszokowana. Przegarnęła ręką grzywkę i patrzyła się na niego z niedowierzaniem. Co miała mu odpowiedzieć? Kurcze to takie trudne!
- Zapytałem cię o coś. -
- Właściwie to nie wiem. Nie mam za bardzo co zrobić z czasem - nie odpowiedział jej, chyba znowu myślał. Sakura znów się odwróciła i ruszyła dalej.
- Poważnie? -
- Nie, żartuję sobie z ciebie! - Odkrzyknęła z ironią. - Mooże... - zaczęła niepewnie - macie jakieś miejsca w tym waszym "zespole"? - Sasuke przekroczył bramę i zaczął wolno iść w jej stronę, ręce miał w tylnych kieszeniach spodni. Na jego klatkę piersiową spadały krople wody.
- No nie wiem... -
- Aha, to ja już pójdę. -
- Znalazłoby się coś. - Sakura się uśmiechnęła. Brunetowi spodobał się niezmiernie ten jej uśmieszek.
- To wracajmy - powiedział nieśmiało i skierował się z powrotem do bramy. Różowa stała jak wryta z ręką na klatce piersiowej. Tego się nie spodziewała. W końcu pierwszy raz w jej życiu gdzieś na końcu tego długiego tunelu zwanym życiem pojawiło się małe światełko. Tym światełkiem był Sasuke. To nie mieściło się w jej małej głowie.
- Idziesz czy nie? - Ona tylko podniosła głowę uśmiechnęła się i wraz z wciągnięciem wilgotnego powietrza ruszyła się i podbiegła do niego. Szła za nim ucieszona.
- Hmm - pokiwał głową i uśmiechnął się ironicznie. Zniknęli w szarości kamienicy.










środa, 18 września 2013

Prolog



           Niestety moi mili, ale skończyłam już chorować :c chociaż moje zeszyty są nieuzupełnione postanawiam iść do szkoły i zmierzyć się z tym wręcz :D Blog będzie ogółem o Sasuke i Sakurze, nie omieszkam dodać też innych wątków. Co tylko sobie życzycie - jestem do Waszej dyspozycji. Akcja będzie toczyć się na terenie Nowego Jorku. Ogółem wojny gangowe i narkotyki będą codziennością w blogu. Biedna dziewczyna walcząca o przetrwanie każdego dnia spotyka Sasuke, który zakochuje się w niej i daje niezwykłą ofertę.


            Było zimno i mokro, jak to październik na wybrzeżu. Ulice Manhatanu świeciły jasno. Było już późno, ludzie wrócili już do swoich domów i jedli kolację z rodzinami. Za szybami słychać było śmiech dzieci i szczekanie psów. Jednak nie wszyscy w tym okrutnym świecie mają takie szczęście. Piękna dziewczyna szła teraz ulicą z rękami w kieszeniach starego i za dużego płaszcza. Miała na sobie podarte dżinsy i bluzę z kapturem. Pociągała nosem cała trzęsąc się z zimna. Była głodna, nawet nie pamięta kiedy miała coś ciepłego w ustach, w ogóle nawet nie pamiętała kiedy ostatnio coś jadła... Kierowała się w stronę dworca, tam zawsze można było znaleźć coś dojedzenia i kogoś do pogadania. Wolała być tu i teraz niż wrócić do domu i patrzeć na pijaną matkę drącą ryj na jej małego wychudzonego braciszka. Nie miała ochoty oglądać farby schodzącej ze ścian i swojego łóżka wciśniętego na siłę do jednego pokoju, który dzieliła razem ze wszystkimi członkami swojej rodziny, a mianowicie jeszcze 5 osobami prócz niej. Nie poszła ostatnio do pracy, musiała odebrać matkę z izby wytrzeźwień i zaprowadzić Daisuke do publicznego przedszkola. Nienawidziła tego, wysłuchiwania jak szydzą z niego te inne rozpieszczone bachory! Potem trzeba było zająć się domem i jakimś, podkreślam "jakimś" obiadem, może uda jej się coś ukraść na chociażby jakąś zupę. Dla wszystkich i tak nie starczy, ale ważne, że mały zje coś ciepłego. Tego samego dnia gdy wróciła z miasta nie zastała w domu ani babci, ani matki, ani starszych sióstr, ani Jimmy. Zastała matkę pieprzącą się w jej łóżku z jakimś gachem! Zadzwoniłaby do sióstr, ale nie miała nawet telefonu, nie wytrzymała. Nawet nic ze sobą nie wzięła, po prostu wyszła i nie wracała już tak drugi tydzień. Właściwie jedyne czym się martwiła to to czy babcia zajęła się jej braciszkiem, czy też błąka się przed kamienicami z inną patologią. Małe złodziejaszki już sobie wyobrażała ich przyszłość. Nie czekaj - oni nie mieli przyszłości. To takie niesprawiedliwe, że Bóg daje jednym szansę, a innym już nie. Pewnie matka zapomniała już o jej istnieniu, tak na prawdę nikt w życiu nie potrzebował jej istnienia, mogłoby jej nie być i tak nic by to nie zmieniło. Jednego bezdomnego mniej. I na tego typu przemyśleniach minęła jej długa droga na wspomniany już dworzec. Na stacji było cieplej niż na ulicy. Spojrzała na zegar zawieszony obok rozkładu. Była 23:04. Chciało jej się spać, w końcu na nogach była już od wschodu słońca. Musiała inaczej zgarnęła by ją milicja i kazała mieszkać w jakimś zawszonym przytułku lub zwyczajnie zawieźliby ją do znienawidzonego domu. Usiadła na ławce i oparła się plecami o zimny mur. Odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy. Tak, tu było zdecydowanie cieplej. Usnęła. Nagle ze stanu, który lubiła najbardziej wyrwał ją hałas i oddane dwa strzały. Otworzyła gwałtownie oczy i zasłoniła rękami głowę. Zobaczyła, że parę metrów przed nią leży jakiś mężczyzna. Krwawił.
- Ty skurwielu! Kropnąłeś mnie! A jak dorwę tą twoją dziwkę to zabiję! Najpierw ją a potem ciebie skurwysynie! - darł się. Ręką przyciskał brzuch. Ciekawe o co poszło? Sakura podniosła się i podeszła wolnym krokiem do rannego. Miał ciemne włosy i oczy. Był ubrany w skórę, dżinsy i buty Adidas. Obok jego drugiej ręki leżała spluwa. Widocznie sam nie trafił i tak to się skończyło. Musiała też przyznać, że był niezwykle przystojny. Spojrzała na zegar. Była 3 nad ranem. Uklęknęła przed nim.
- Hej, żyjesz!? - powiedziała.
- Nie, kurwa, zabili mnie i uciekłem - chciała pomóc mu wstać. - Zostaw! - syknął. Dopiero teraz spojrzał się na jej twarz. Była przepiękna. Jej duże i błyszczące oczy przesłaniały kosmyki jasnoróżowych włosów spadające na wysokie czoło. Patrzyła się na niego zmartwiona.
- Poradzę sobie - poprawił się. Próbował wstać, ale nie dał rady. Po chwili namysłu skorzystał z pomocy różowowłosej.
- To gdzie cię odprowadzić, bo domyślam się, że nie do szpitala - zapytała z ironią. Ile razy widziała strzelanki, ile razy odprowadzała marginesy społeczne do ich zaplutych domów. Chłopak tylko uśmiechnął się zawadiacko i odpowiedział
- Walt Street 960. -
- Tak w ogóle to jestem Sakura, miło mi - powiedziała entuzjastycznie.
- Taa, mi też - nie wyrażał żadnych chęci rozmowy z nią.
- Sasuke - dorzucił sucho. Właśnie teraz dziewczyna uświadomiła sobie, że taki przystojny mężczyzna na pewno nie chciałby z nią gadać. W końcu jak ona wyglądała... jak bezdomny. Musi coś z tym zrobić, musi się odbić od tego zasranego dna! Może on jej w tym jakoś pomoże? Miejmy nadzieję.